Halloween

Już za chwile, ostatniego wieczoru października po osiedlowych ulicach będą śmigały dzieci poprzebierane w prześcieradła, z ranami kłutymi i szarpanymi (nadal ogromnym podziwem darzę Piotrusia który na zajęcia rok temu przyszedł ucharakteryzowany przez samego siebie; pomysłowość 10/10!). Halloween z każdym rokiem zyskuje na popularności wśród dzieci. Choć słyszałam od jednego chłopca na zajęciach że nie może w tym roku zorganizować zbiórki cukierków i przebrać się tego wieczoru bo w przyszłym roku ma komunię (serio??) osobiście? Nie mam z tym problemu. Powiedziałabym nawet że cieszę się, bo Halloween oznacza nie tylko wykazanie się kreatywnością w tworzeniu kreacji/charakteryzacji ale niejako zmusza dziecko do przełamania bariery w komunikacji społecznej. Dużą rolę odgrywa tutaj właśnie przebranie pod którym dziecko jest “schowane”. Daje mu ono poczucie bezpieczeństwa i odwagę by rzucić popularne: “cukierek albo psikus”. Jeśli więc w taki sposób dziecko uczy się, przełamuje swoje bariery, rozwija się i spędza czas z rówieśnikami będąc przy tym pod okiem dorosłego (nie wyobrażam sobie innej opcji łażenia wieczorem)- dlaczego nie?

Halloween kojarzy się z duchami i strachem. Z tych dwóch uważam że najgorszy jest ostatni.

Strach. Przed kim? Przed czym? Temat rzeka. Nie mogę oczywiście nie nawiązać do strachu dzieci przed rzeczami, które jak potem się okazuje dają im radość i pomagają wejść na kolejny level dumy i zadowolenia z samego siebie.

Kilka przykładowych historii:

  • Jedną z atrakcji na obozie był zjazd tyrolką. Wiadomo, ogromna adrenalina, trzeba wejść na drzewo, zjechać z punktu A do punktu B i bezpiecznie na końcu dotknąć ziemi. Wyzwanie ogromne ale przy tym jaka zabawa! Ze względu na kwestie bezpieczeństwa, na pierwszej stacji na drzewie był wychowawca, na drugim- stałam ja. Wszystko pod kontrolą (do tego jakaś fotka i filmik- na bieżąco!). Dzieci z różnym nastawieniem ustawiały się do atrakcji- oczywiście warunkiem był wzrost oraz sama chęć zjazdu. Przyszła kolej na chłopca imieniem… a.. Wojtuś, który od samego początku obozu skradł nasze serca ogromem radości i szczęścia (a to, uważam na najcenniejszą nagrodę; jeśli ja chcę dawać radość i szczęście i widzę wymalowane je na twarzy dziecka). Gdy podjeżdżał do mnie widziałam że jego oczy się śmieją ale i są przerażone. Podjechał, zaczęłam go przepinać i rozmawiać z nim. Rozpłakał się, śmiejąc na przemian. Trząsł się z adrenaliny i wiedziałam, że potrzebował chwili. Mówiąc do niego cały czas uświadomiłam mu jak daleko doszedł, jak pokonał swój ogromny strach i dzięki głębokim oddechom uspokoił się i szczęśliwy z pokonania samego siebie dokończył zjazd. Sama, nie ukrywam, bardzo się wzruszyłam bo widziałam jak Wojtuś bardzo chce zjechać na tyrolce, jak bardzo się boi i koniec końców jak jest dumny z tego, że udało mu się tego dokonać!

  • Kolejną historią jest historia… a… Bartasa. Chłopaka o wielkim sercu i ogromnym przywiązaniu do mamy (kobiety, która jak każda z Was stanie na rzęsach by dziecku dać bezpieczny dom i wszystko to, co pomoże w jego rozwoju choć wiadomo.. czasem chciałoby się trochę spokoju, a z pomocą w tej kwestii przychodzimy my!). Bartek od kilku lat jeździ ze mną na obozy letnie i zimowe. Przed wyjazdem na każdy z nich zapiera się że nie chce jechać i zostaje w domu. Kropka. Wiem, że robi tak często by się zwyczajnie ze mną i z mamą podroczyć. Na obozie, zawsze jest go wszędzie pełno. Chętnie bierze udział w atrakcjach, treningach i często jako pierwszy chce meldować grupę na zbiórce. Nie zawsze tak było. Pierwsze wyjazdy Bartka to zabawa tylko wśród dzieci z którymi przyjechał, niby zgłoszenie do obozowego Mam Talent ale koniec końców rezygnacja przed występem i bardzo często spotykane- wieczorne tęsknoty i płacz za mamą. Czy stało się nagle coś, co odmieniło jego zachowanie i strach przed wyjazdami? Nie, nic nadzwyczajnego się nie stało. Potrzebował czasu by zrozumieć, że jedzie dobrze się bawić. Wróci do mamy i z chęcią będzie wracał myślami do obozu, atrakcji i poznanych dziewczyn (tak taaaak, niezły podrywacz z Bartasa!). Wiem, że na te chwile nie chce jechać na obóz, boi się i trochę droczy. Tak 60% do 40%. Jak się skończy? Tak samo za każdym razem, spiszemy “umowę” nakazującą dobrą zabawę i uśmiech która będzie musiała ujrzeć światło dzienne jakoś w połowie obozu i dalej będzie się świetnie bawił :)

  • Kolejną historia niech będzie historia Hani. Mała, śliczna i meeeega sprawna dziewczynka. Radosna i czasem zmęczona szkolnymi obowiązkami uczestniczy w zajęciach AthleKids 2x w tygodniu. Ostatnie, są najtrudniejsze. Wymaga się więcej, ćwiczenia są bardziej skomplikowane. Pewnego razu dzieci stawały na równoważni i musiały wychylić się tak, by złapać drążek. Hania miała obawy przed samym wejściem na równoważnie (spokojnie, nie była ona na wysokości olimpijskiej; jakieś 70 cm nad ziemią; oczywiście obok ja jak i pełno materacy). Krok po kroku przełamywała się i za każdym razem udawało jej się dojść dalej. Korzystając z pomocy brata udało jej się dotknąć drążka i sprawnie dokończyć ćwiczenie. Progresując za każdym razem zamiast starszego brata, obok stanęłam ja asekurując ją i prosząc, aby spróbowała sama przejść dwa korki po równoważni i dotknąć drążka. Popłynęły łzy. Nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego, ziemia nie zaczęła się trząść, drążek nie odsunął się dalej, nikt jej nie ponaglał. Przestraszyła się. Gdy chwilę posiedziłayśmy, wytłumaczyłam jej na spokojnie wszystko i dałam jasno do zrozumienia, że to “całkiem normalne że się boi i dobrze! grunt spróbować przełamać strach”- poczekałam aż dojdzie do siebie. I co? Oszczędzając szczegółów- ogromny uśmiech Hanki gościł już do końca zajęć gdy SAMEJ udało się jej wykonać pełne ćwiczenie. 

Przykłady można mnożyć. Każdy byłby podobny i opierałby się na strachu przed nieznanym. 

Czy jestem wystarczająco dobry? Czy dosięgnę? Czy poradzę sobie samemu? Czy nie spadnę? 

I ten odrażający głos: Nie dam rady. Nie umiem. Nie potrafię

O moim stosunku do tych sformułowań doskonale wiecie z poprzednich wpisów… nie ma czegoś takiego. ZAWSZE trzeba spróbować. Skąd możesz wiedzieć jeśli nie spróbujesz? Jeśli boisz się tej chwili weź głęboki oddech i zmierz się z nią, bo cokolwiek się wydarzy raz, za drugim będzie inaczej. BANKOWO! No bo przecież nawet Pani W. Szymborska pisała “nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy”! 

Każdy się z nas czegoś boi. To przecież normalne. Wydaje mi się jednak, że dla nas, dorosłych czasem ciężko uświadomić sobie że strach jest inny w zależności od tego, na jakim etapie życia jesteśmy. Dla Pana Wojciecha strach może wzbudzać najbliższe spotkanie w pracy decydujące o być albo nie być dużego kontraktu dla jego firmy. Dla Wojtka: strach to zjazd na tyrolce pośród koron drzew. Pani Hania obawia się kolejnych audytów w pracy i świdrujący oczu urzędników. Hania boi się złapać drążek w zwisie. 

Mimo wszystko, wydaje mi się że dorośli mają trochę łatwiej. Walczą z emocjami i problemami które znają, które są w stanie udźwignąć. Często niestety tym mniejszym ludziom nikt nie tłumaczy tego, co właśnie się z nim dzieje. Skąd i dlaczego odczuwa drżenie rąk. Dlaczego nagle czuje, jakby coś usiadło mu na klatce i sprawia, że chce cicho łkać. Dziecko jeszcze nie wiem, nie rozumie. Naszym zadaniem jest wskazać mu prawidłową drogę i podpowiedzieć. Dalej niech idzie samo. Niech się wywraca i wstaje. Niech czuje za sobą kogoś, kto zna te emocje: CIEBIE.

Previous
Previous

Zimowisko - podsumowanie.

Next
Next

Wakacje, zimowiska…